Spa w Tatrach czyli kąpiele lecznicze i ruch na dworze!

Przerwa i porządki w fotkach pozwalają uzupełnić choć część zaległości, po mailu od Sokoła przeniosłem się z uśmiechem gdzieś w okolice Czarnego Stawu, dokładniej w okolice jego 1/3, a nad lód wystawałem tylko w połowie :D  


W rytmie Led Zeppelin podążaliśmy Sokołowym wehikułem w składzie Sokół, Kubuś i ja, a pilotem byłem -przynajmniej muzycznym :) Po krótkim przystanku u pewnych dobrych Ludzi- Zakopiańczyków mieszkających chwilowo w Krakowie, wczesnym rankiem zameldowaliśmy się w Zakopanem. Tak skład uzupełnia się o Przema i teleportujemy się do Moka. Ranek ładny, książka wyjść czysta więc planujemy udać się w rejon Kotła Kazalnicy. Podchodzimy sprawnie, nad Czarnym Stawem pada propozycja forsowania go na wprost- i tu od początku mi się ona nie podoba. Jak okazuje się 200 metrów dalej słusznie. Idąc sobie delikatnie, wpadam pod lód. Taflę mam na wysokości pasa, głośny komentarz "no to ja się już ku... powspinałem", wyczołguję się z tego zestawu i wycofuję powoli  po śladach niezadowolony z kąpieli. Chłopaki nie mogąc ze śmiechu, na szczęście wydostają się 'na sucho'.
W butach mokro, generalnie od pasa w dół suchy nie jestem, team jakoś nie chce się rozdzielać, więc wynajdujemy w plecakach worki, mam gdzieś również suche skarpetki, i tym sposobem improwizacja pozwala zachować stopy w cieple - przynajmniej na jakiś czas. Co do spodni mam nadzieję że podeschną podczas podejścia i wspinania. Cel zmieniamy, chcemy poruszać się szybko więc decydujemy się na Korosadowicza. Już na podejściu śnieg zaczyna dawać do myślenia - kilkunastocentymetrowa warstwa niezwiązanej bieli. Jako pierwsi ruszamy z Sokołem, nie chcę marznąć więc ruszam pierwszy, dwa wyciągi idą dość sprawnie. Zmiana i Sokół ciągnie kolejne dwa. Do kluczowej płytki wspinany się z asekuracją lotną. W płytkę ruszam nieco inaczej, bardziej z lewej strony. Stąd też kilka metrów technicznego wspinania i trawers na prawo do zacięcia. Kluczowa płytka jest przysypana, więc wspinanie jest wymagające. Dalej Sokół rusza do góry i meldujemy się na piku kończąc drogę Wariantami Ergaja. Wspinanie zajęło nam 4 godziny i 8 minut, łyk herbaty i ruszamy na dół by rozwiązać pułapkę logiczną powrotu przez Wiszący Kociołek. Warun śnieżny nie pomaga. Dzień się skończył, lina gotowa czeka na Kubę i Przema, docierają jakiś czas później. Zjazd szybki klar lin i ruszamy na dół. Niecałą godzinkę później jesteśmy w Morskim Oku, by dokonać niezbędnej adnotacji, otrzymując informacje o pogodzie na następne dni decydujemy się na odwrót. Nasz plan spędzenia w Moku kilku produktywnych dni pada. Jeszcze tego samego dnia wracamy do Krakowa żeby, następnego odwiedzić kilka nowych realizacji Krzyśka Rychlika. Chłopaki ulegli moim namowom, a wiem co mówiłem bo w czasie KFG miałem przyjemność wspiąć się produktywnie pod Krakowem.
Dzięki uprzejmości mocnych kolegów (Michała i Krzycha), którzy podzielili się patentami na drodze "Sky Walker" autorstwa Rychłego, mogłem wspiąć się nią we flash'u. I jak się później okazało, było to najprawdopodobniej pierwsze flash'owe przejście tej linii :) Drugie dołożył Maciek Bedrejczuk chwilkę po mnie.
Szturmem ruszyliśmy do jednej z kuźni mocy pod Krakowem, i ku naszemu zdziwieniu spotkaliśmy w niej samego Kustosza. Wspin udał się doskonale, choć przyznam że po zimnych kąpielach i kilku piwkach dzień wcześniej nie był to mój mocny dzień :P :D
Za to Sokół pokazał klasę, a Kuba z zaangażowaniem dopracowywał swoje zimowe rzemiosło.

Poniżej kilka fotek autorstwa Andrzeja 'Sokoła' Sokołowskiego:


Start w drogę.




Wspinanie.


Kończymy Wariantami Ergaja.




W pełnym składzie: (od prawej) Sokół, Kuba, Dej i Przemek.


I z braku aparatów treść z mojego telefonu:

Kawałek Rychłego :) na jego ówczesnym projekcie. 




Wspin podczas KFG w akcji Krzychu, asekuruje słynny Michał




Krzychu zapina czwórkę w chwycie zwornikowym dróg 'Czerwony Smok' M9 i 'Sky Walker'M9-.


dej