W poszukiwaniu lodu.

    

     Plan na 12-14 marca był jasny i klarowny - Dolina Gastein - Lodospad Mordor (WI5, 300m)
     Jednak gwałtowna odwilż w całej europie przemówiła nam do rozsądku. Miast jechać w ciemno do Austrii zostaliśmy w Karkonoszach, rezygnując w międzyczasie z pokusy ataku na Kazalnicę Mięguszowiecką w Tatrach (skądinąd słusznie - jak się później okazało :) )



     
      Nasze poszukiwania lodu zaczęliśmy w zachodniej części Karkonoszy, u Braci Czechów ;) (pierwszą nieckę skreśliliśmy z góry jako najbardziej narażoną na nasłonecznienie) w kolejnej Jámie która wydawałby się być już osłonięta  - lodu jak na lekarstwo, dużo odparzonego... nie nadającego się do wspinania.





     Klucząc w eksponowanym i lawiniastym terenie wyszliśmy obejrzeć czy ostało się coś przy najwyższej karkonoskiej ścianie (po drodze zerknęliśmy do jeszcze jednej Jámy w której już nawet echa lodu nie widać), z każdym krokiem w mokrym, ciężkim śniegu, spręż z nas spływał wraz z litrami potu wytapianymi przez wiosenne słońce.





     Wreszcie po prawie 4 godzinach poszukiwań czegoś sensownego trafiliśmy pod ładny żółto-brązowy ledopad (IV WI4-5, 60m) porównując do zdjęć z lat ubiegłych - w tym roku wylał skromnie - i jak rzekł "trener" trudno :)


   


      Szybkie przewspinanie i powrót w zapadającym zmierzchu.
W ulubionym schronisku "Pod Łabskim" napój orzeźwiająco-izotoniczny i podwójne pierogi dodały wigoru i chęci do dalszej drogi w dół...





Konkluzja jest jedna:
Nie pozostaje nic innego jak odwiesić dziabki na kołek...
i wyjąć z zakamarków szafy "kletterki"
bo na dole
Wiosna w pełni :)


Z za linii frontu relacjonował:
Ł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz